Prezes stowarzyszenia obrony praw dzieci z wyrokiem za czyny pedofilne
- Napisane przez
- Wydrukuj
- Skomentuj jako pierwszy!
Przemysław S., pomimo konfliktów z prawem i bycia skazanym za molestowanie seksualne 13-letniej dziewczynki, założył… stowarzyszenie obrony praw dziecka.
Jak to możliwe, że wymiar sprawiedliwości pozostaje bezradny wobec Przemysława S.?
Przemysław S. został skazany prawomocnym wyrokiem za inne czynności seksualne wobec 13-letniej dziewczynki, siostry swojej obecnej partnerki. Mężczyzna, mając wyrok za pedofilię (dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć) założył stowarzyszenie obrony praw dziecka.
Choć nie ma żadnego prawniczego wykształcenia, stowarzyszenie miało wszczynać i przystępować do spraw sądowych, dotyczących m.in. opieki nad dziećmi. Mężczyzna za porady prawne pobiera opłaty.
- Trzeba umiejętnie poprowadzić pana sprawy, żeby pan wyszedł obronną ręką i żeby to jakoś wszystko pozałatwiać. Studiuję prawo, do dnia dzisiejszego nie przegrałem żadnej sprawy mojego klienta – mówi naszemu reporterowi, który podał się za potencjalnego klienta.
Przemysław S. oprócz pedofilii odpowiadał też za groźby karalne, uszkodzenie ciała, znieważenie funkcjonariusza publicznego, oszustwa.
- Na początku naszego małżeństwa wszystko było dobrze. Zmieniło się, gdy urodził się drugi syn. Wiedziałam, że mąż był karany, ale dowiadywałam się o kolejnych sprawach. Byłam pod jego bardzo dużym wpływem. Robiłam wszystko pod jego dyktando – wyznaje pani Marta.
Po rozstaniu z żoną, Przemysław S. zamieszkał wraz z synami w altanie na działkach. Związał się także, o czym wówczas nie wiedziała jego żona, z nową partnerką.
- Kiedy zabrał synów i wyjechał do Gdańska to wierzyłam mu, że przyjedzie także po mnie i córkę. Wierzyłam, bo był moim mężem – mówi pani Marta.
Synowie Przemysława S. poszli do szkoły w Gdańsku.
- Zapisał dzieci do naszej placówki opowiadając nieprawdę. Powiedział, że jest człowiekiem wolnym, po rozwodzie i wspólnie z żoną zdecydowali, że on zajmie się dziećmi. Ten młodszy chłopak ciągle płakał, ale nie powiedział nigdy, dlaczego. Jak pytaliśmy ich, gdzie jest mama to dzieci spuszczały głowę i się nie odzywały. Ten starszy syn był nerwowy, widać było, że brakuje mu matki – mówi anonimowo wicedyrektor szkoły podstawowej w Gdańsku.
Nieświadoma niczego pani Marta, żona Przemysława S. czekała na męża z najmłodszą córeczką, wierząc, że na Wybrzeżu czeka na nią dom i lepsze życie. W końcu S. się pojawił.
- Kiedy zeszłam z walizkami, jego już nie było. Wziął 2,5–letnią wówczas córkę i odjechał – opowiada.
Tymczasem do szkoły dochodziły coraz bardziej niepokojące informacje. Pedagogom dzieci zwierzyły się, że są bite przez ojca.
- Zgłosiliśmy sprawę na policję, bo jego dzieci przestały chodzić do szkoły. Zadzwoniła do nas policjantka z informacją, że wszystko jest w porządku, dzieci po prostu są chore, rodzice są z nimi. Tłumaczyłam, że mieszkająca z nimi kobieta nie jest ich matką, tylko partnerką tego pana. Bezskutecznie – opowiada wicedyrektor szkoły.
Kiedy pewnego dnia w szkole pojawiła się pani Marta, prawda wyszła na jaw.
- Pod koniec października przyjechała do szkoły kobieta i przedstawiła się jako matka tych dzieci, mówiąc, że ich szuka. Zamurowało nas. Jak dzieci ją zobaczyły, to był jeden wielki krzyk. Młodszy chłopak biegł krzycząc: „Mamo, mamo! Tyle na ciebie czekaliśmy, zabierz nas do domu!”
Dużo o Przemysławie S. opowiadają osoby, z którymi zetknął się w miejscu zamieszkania.
- Od początku był bardzo konfliktowy. Odgrażał się ludziom, mówił, że ich załatwi. Szybko wybuchał, był wulgarny, w oczach widać było agresję. Do swoich synów mówił, że mają zamknąć mordę, że mają sp… Była też sytuacja, że jak weszłam do ich domu, to ten starszy syn chodził nago. Zwróciłam mu uwagę, że chłopak ma już 10 lat i nie powinien przy mnie być nagi. Odpowiedział, że to dla zdrowotności. O jego wyroku za pedofilię dowiedziałam się po czasie – mówi Agnieszka Socha, prezes zarządu ogródków działkowych w Gdańsku.
Kiedy sprawy zaszły za daleko, społeczność postanowiła wymówić Przemysławowi S. umowę dzierżawy.
- Weszliśmy na teren działki, której nie był zgodnie z prawem już dzierżawcą. Zaczął do nas celować z broni. Byłam przerażona, myślałam, że nas wszystkich zabije. Wyglądał jakby coś go opętało – mówi Agnieszka Socha.
Przemysław S. nie chce się wypowiadać przed kamerą. W rozmowie z naszą reporterką twierdzi, że ma dowody na to, że czyny pedofilne, za które został skazany, są wymyślone przez ofiarę.
Twierdzi, że nie ma innych wyroków. Uważa się za świadomego obywatela i tym tłumaczy swoją quasi-prawniczą aktywność.
Po fakcie okazało się, że Przemysław S. używał broni pneumatycznej. Został tymczasowo aresztowany. Dostał zarzut uszkodzenia ciała, gróźb karalnych, znieważenia. Sąd rodzinny dopiero wówczas zdecydował przekazać dzieci pani Marcie. Mężczyzna po dwóch tygodniach opuścił areszt. Sprzeciwiała się temu prokuratura, lecz zezwolił na to sąd. S. wyszedł i natychmiast porwał synów, by wychowywać ich wspólnie ze swoją partnerką – siostrą dziewczynki, którą molestował.
- Serce mnie bardzo boli po tym, jak słyszałam, że dzieci to tej kobiety mówią: „Mamo”. Ojciec im kazał tak robić, jestem pewna – kończy pani Marta.
xnews