Szkoła tak ciekawa, że dzieci chciały przychodzić do niej same i spędzać jak najwięcej czasu, nowoczesna cyfrowa nauka, rozwijanie indywidualnych predyspozycji uczniów, praca w mieszanych wiekowo grupach by następował transfer umiejętności, rozwiązywania realnych problemów i współczesna wiedza, niezbędna w szybko zmieniającym się świecie.
Brzmi jak bajka? Ale tak właśnie wyglądały szkoły "Salomon" Pawła i Marzeny Zakrzewskich , które kilka lat temu w błyskawicznym tempie zmieniały obraz polskiej edukacji w stolicy i mogły stać się zalążkiem zmian w oświacie w całym kraju. Ale do tego nie doszło. Ktoś chciał "Salomona" zniszczyć.
Dzisiaj wychodzą na jaw nowe, szokujące fakty a trop wiedzie do poprzedniej ekipy w warszawskim ratuszu. Okazuje się, że niektórzy urzędnicy, mający wtedy związek z edukacją, mogli być zamieszani w proces systematycznego niszczenia sieci "Salomon". Czy byli to zazdrośni urzędnicy czy może tajemnicza grupa, której przeszkadzał sukces i chciała przejąć edukacyjny biznes, tego nie wiadomo, ale cała historia brzmi jak scenariusz kolejnej części "Układu Zamkniętego", jednak wydarzyła się naprawdę.
"Salomon" powstał jako pomysł na edukację przyjazną dla dzieci i rodziców. Oferował więcej przydatnej, praktycznej wiedzy, możliwość kształcenia w domu i fachową opieka doświadczonych pedagogów.
Nauczyciele chwalili pracę w tej szkolę, bo mieli czas i możliwość indywidualnej pracy z dziećmi a nowoczesne technologie ułatwiały naukę, czyniły ją ciekawszą i odciążały tornistry. Dzieci uwielbiały tu przychodzić, bo oprócz klasycznych lekcji miały mnóstwo interesujących aktywności, grupowych, wyjść i zajęć poza szkołą. Pozytywna atmosfera i świetne opinie powodowała, że do szkoły ustawiała się kolejka rodziców, chcących zapisać tu swoje pociechy. "Salomona" chwaliło nawet Ministerstwo Edukacji Narodowej.
Jednak wkrótce okazało się, że komuś taka sytuacja wyjątkowo się nie podoba. Dobrze prosperującej szkole ludzie z poprzedniej ekipy z warszawskiego ratusza stawiali absurdalne zarzuty. Choćby to, że… za szybko się rozrasta! Urzędnicy nie mogli pojąć, jak to jest możliwe, że jest tylu chętnych do nauki a ilość uczniów przyrasta w tempie iście geometrycznym. Do wszystkich instytucji kontrolnych wysyłano więc absurdalne doniesienia.
Skończy się to tak, że któregoś poranka w budynkach szkolnych pojawili się uzbrojeni po zęby antyterroryści, budząc popłoch i przerażenie. Ich broń oraz czarne postacie na tle kolorowych ścian, wypełnionych pracami dzieci, wyglądały wręcz groteskowo i na swój sposób przerażająco. Brutalna urzędnicza siła zaczęła niszczyć edukację i marzenia o lepszej przyszłości.
Po latach okazało się, że w szkołach nie działo się nic, co byłoby niezgodne z prawem. Kolejne procesy urzędnicy przegrywają. Nękana przez urzędniczy układ zamknięty szkoła musiała zamknąć swoje podwoje a inicjatorzy przedsięwzięcia chyba na długo zapamiętają tę bolesną lekcję. A najbardziej poszkodowane w tym wszystkim są dzieci, którym odebrano szansę na lepszą przyszłość.
W imię czego?
Przed nowym prezydentem, Rafałem Trzaskowskim, stoi więc nie lada wyzwanie, być może najtrudniejsze w całej jego dotychczasowej karierze. W czasie kampanii wyborczej obiecywał zmiany w funkcjonowaniu ratusza. Ta sprawa powinna znaleźć swój pozytywny finał jak najszybciej. Wszystkim nam powinno bowiem zależeć na jak najlepszej przyszłości dzieci!
Zd24.pl, Philip Asare-Bediako