Uwaga! Tajemnica Jaroszewiczów bliska wyjaśnienia?
- Napisane przez
- Wydrukuj
- Skomentuj jako pierwszy!
Jest szansa, że w końcu poznamy prawdę na temat bestialskiego mordu premiera Piotra Jaroszewicza i jego żony. Uwaga! jako jedyna rozmawiała ze śledczym, który przesłuchiwał skruszonego gangstera.
Piotr Jaroszewicz i jego żona Alicja Solska-Jaroszewicz zostali zamordowani w 1992 roku, w swoim domu, w warszawskim Aninie. Ich śmierć nadal budzi wiele emocji. Piotr Jaroszewicz, jako były szef kontrwywiadu wojskowego i premier w latach 70-tych znał najbardziej skrywane tajemnice PRL.
Andrzej Jaroszewicz doskonale pamięta dzień, kiedy dowiedział się, że zamordowano mu ojca.
- Tego się nie da zapomnieć. Wszedłem na górę [piętro w domu – red.], ale natychmiast wyszedłem. To był rzut oka, ułamek sekundy. Nie dało się patrzeć dłużej. Nie chciałem oglądać zdejmowania z fotela, układania na noszach, pakowania w worek. Obrzydliwe – przyznaje Andrzej Jaroszewicz.
Byłemu premierowi bandyci zacisnęli na szyi rzemienną pętlę. Przedtem go maltretowali. Jego żona, Alicja Solska-Jaroszewicz, zginęła od strzału w głowę z bliskiej odległości. Bandyci użyli sztucera Jaroszewicza.
- Ojciec był bardzo długo maltretowany. Przypalany papierosami, przyduszany. Była próba wyrwania mu języka. Jedną rękę miał uwolnioną, drugą przywiązaną – opowiada Andrzej Jaroszewicz.
Prokuratura w latach 90. o morderstwo Jaroszewiczów oskarżyła trzech złodziei, którym przewodził Krzysztof R., pseudonim „Faszysta”. Cała trójka nigdy nie przyznała się do winy. Po kilku latach śledztwa, podczas procesu prokuratura sama wycofała oskarżenia.
Przełom nastąpił dopiero w marcu 2018 roku. Po 26 latach udało się zatrzymać nowych podejrzanych o dokonanie mordu w Aninie. Śledczy trafili na ich trop prowadząc sprawy porwań, w tym ubiegłorocznego porwania 10-latka w Krakowie. To historia, którą pokazywaliśmy w styczniu w Uwadze!
Chłopca przetrzymywano w lesie w specjalnie skonstruowanej skrzyni. Zatrzymano Bogusława K. i Dariusza S. - Zeznania Dariusza S. w dużym stopniu przyczyniły się do nakierowania tego śledztwa na zdarzenie w Aninie - przyznaje podinspektor Marcin Drożdżak z Centralnego Biura Śledczego Policji w Krakowie.
62-letni Dariusz S., jak na swój wiek, jest bardzo sprawny fizycznie. W młodości z kolegami ćwiczył karate w sportowym klubie w Radomiu. W mieszkaniu miał salę treningową. W latach 90. działał gangu karateków, który napadał na właścicieli domów jednorodzinnych.
Za współudział w porwaniach Dariusz S. może już nigdy nie wyjść na wolność. Dlatego, prawdopodobnie, aby dostać nadzwyczajne złagodzenie kary ujawnił, że w latach 90. uczestniczył w napadzie na Jaroszewiczów. To nagłe i sensacyjne przyznanie się do zaskoczyło śledczych.
- Od razu pojawiły się setki pytań, myśli. Czy to prawda? Na ile to jest wiarygodne? Czy w coś nas nie wkręca. Kaliber sprawy zwalił nas z nóg – przyznaje policjant z krakowskiego CBŚP.
Dla Dariusza S. przyznanie się do winy może być kalkulacją.
- Ma zarzucony czyn zagrożony 25-letnim wyrokiem. W tym przypadku, ujawnienia okoliczności zbrodni ustawodawca wskazuje, że sąd może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary. Nawet do jednej trzeciej wysokości dolnego zagrożenia. Tutaj dolne zagrożenie to jest osiem lat – mówi podinspektor Marcin Drożdżak.
- Dla tego człowieka każdy wyrok dwucyfrowy to jest wyrok dożywocia, zważywszy na jego wiek – dodaje policjant z CBŚP.
Dariusz S. zdradził, że w Aninie był ze swoimi kompanami z gangu karateków Marcinem B. i szefem grupy Robertem S. Marcin B., którego policjanci z CBŚP zatrzymali niedawno, bardzo szybko przyznał się do napadu w Aninie i podobnie jak Dariusz S. zeznał, że Jaroszewiczów mordował ich szef Robert S. Tego ostatniego nie trzeba było zatrzymywać, bo siedzi w więzieniu. Odsiaduje 25 lat, za inną sprawę. W przypadku Anina nie przyznaje się do winy.
- Odmówił składania wyjaśnień w tej sprawie. Odbywa karę 25 lat więzienia. Ma dwa lata do zakończenia kary – precyzuje podinspektor Marcin Drożdżak.
Sędzia Barbara Piwnik przez wiele lat sądziła najgroźniejszych gangsterów w Polsce.
- Przyznanie się nie jest królową dowodów. To, że ktoś się przyznaje i podaje jakieś okoliczności to jest zbyt mało, żeby móc powiedzieć, że wina takiej osoby zostaje ustalona ponad wszelką wątpliwość – wskazuje Piwnik.
- Na tym etapie jestem przekonany, że Dariusz S. był w willi Jaroszewiczów w chwili zabójstwa – przekonuje policjant CBŚP.
- Materiał, który jest przez nas zgromadzony, wyjaśnienia i dowody mówią jednoznacznie o napadzie rabunkowym. Ale jest jeszcze tyle rzeczy do wyjaśnienia w tej sprawie... Chociażby to, że jeden z nich milczy. Nic nie jest jeszcze przesądzane. Można, by ostudzić nastroje. Choć póki, co wszystko wskazuje na napad rabunkowy – dodaje podkreśla śledczy.
Andrzej Jaroszewicz nadal nie wierzy, że jedynym celem napadu był rabunek.
- Nie wchodzi się do domu, żeby coś ukraść, a potem parę godzin torturuje się człowieka. Ojciec był torturowany kilka godzin. Wielkiego majątku w domu nie było. Nie miał, co wskazywać [złodziejom – red.]. Tam nic nie zrabowano. Nawet biżuteria została – mówi Jaroszewicz. I zaznacza. - Najpierw chciałbym dostać jakieś namacalne dowody, że to oni. To jest podstawa. Na razie ich nie mam. Raz już miałem i okazało się, że to nie to. Myślę, że tym razem prokuratura nie da się oszukać.
xnews