Surrealizm życia w polskim konkubinacie
- Napisane przez
- Wydrukuj
- Skomentuj jako pierwszy!
W nieformalnych związkach żyje mnóstwo ludzi. Taki stan, nie dotyczy już wyłącznie młodych par, które zanim wypowiedzą sakramentalne TAK, chcą spróbować wspólnego życia. Często na związki nieformalne decydują się ludzie dojrzali, rozwiedzeni, którzy po złych doświadczeniach z małżeństwem, wolą zachować wolny stan. Według kościoła rzymskokatolickiego wspólne życie przed ślubem, to łamanie przykazań kościelnych.
Księża otwarcie opowiadają się za tym, aby młodzi ludzie nie mieli takich doświadczeń przed ślubem. Jednak czy wspólne mieszkanie wiąże się tylko z samymi minusami? Otóż nie. Tylko podczas najróżniejszych sytuacji można dokładnie poznać drugą osobę. Wspólne zamieszkanie zmienia związek bezdyskusyjnie.
Codzienne problemy, obowiązki pozwalają dostrzec nie tylko same zalety, ale również wady partnera. Randkowa rzeczywistość nie ma nic wspólnego z szarą rzeczywistością. Mieszkając razem można zobaczyć ukochaną osobę rozczochraną o poranku, bez makijażu, w stroju codziennym ? Zakupy, sprzątanie, praca, codzienne obowiązki - to rzeczy, które mogą zjednoczyć bądź odseparować od siebie zakochanych. Nie każdy jest stworzony do życia razem, o czym można przekonać się dopiero podczas wspólnego zamieszkania.
Taka ?lekcja życia? przyda się na pewno każdemu, kto ma wątpliwości dotyczące przyszłości. Jednakże jeśli taki stan rzeczy utrzymuje się dość długo, pojawiają się problemy. Wsłowniku języka polskiego znajdujemy romantyczne słowo, określające nieformalnego partnera konkubentem. Określenia konkubina albo konkubent jednoznacznie kojarzy mi się z kroniką kryminalną albo opieką społeczną. Proszę zauważyć, że dziecko zazwyczaj jest bite przez konkubenta, a nie życiowego partnera. Patologie mają miejsce w konkubinatach, a nie partnerskich związkach. Skoro patologie są głównie w konkubinatach, nic nie stoi na przeszkodzie aby je sformalizować, to po takim akcie patologie powinny zniknąć.
Wiara jednak w prawo jako sformalizowaną mądrość doświadczenia pokoleń nie idzie w parze z praktyką, Osobiście nie sądzę, żeby ślub kościelny czy cywilny czynił z nas lepszych lub gorszych. Obrączka na palcu rodzica nie daje gwarancji uniknięcia patologii. Ale skupmy się na definicji. Konkubinat według wikipedii, to naturalny związek kobiety i mężczyzny, ewentualnie dwóch osób homoseksualnych, podobny do małżeństwa, jednak nieformalny z uwagi na brak rejestracji cywilnej bądź bez religijnego usankcjonowania związku. Kobietę w takiej parze nazywa się konkubiną, mężczyznę zaś konkubinem lub konkubentem (z łac.concubina).
Pełną definicję konkubinatu zawiera wyrok Sądu Najwyższego: ?wspólne pożycie analogiczne do małżeńskiego, tyle że pozbawione legalnego węzła. Oznacza to istnienie ogniska domowego charakteryzującego się duchową, fizyczną i ekonomiczną więzią, łączącą mężczyznę i kobietę." Obecnie konkubinat w niektórych krajach świata jest bardziej rozpowszechniony niż małżeństwo. W takich krajach jak Holandia, Belgia, Luksemburg, Francja, Szwecja, Finlandia, ze względów na ich nasilenie, istnieje możliwość zarejestrowania konkubinatu, co powoduje podobne skutki prawne jak ślub (tzn. prawo dziedziczenia, możliwość pozywania o alimenty od konkubenta itp).
Zazwyczaj różnica między zarejestrowanym konkubinatem a ślubem w tych krajach polega na tym, że do tej rejestracji nie potrzeba organizować uroczystej ceremonii z przysięgą lecz tylko złożyć zgodne, pisemne oświadczenie w stosownym urzędzie, oraz nie trzeba przeprowadzać sprawy rozwodowej w razie chęci zakończenia tego związku, lecz również złożyć po prostu stosowne oświadczenie przez jedną ze stron. Oświadczenie to jest zwykłą umową cywilnoprawną, która może zawierać szczegółowe ustalenia zakresu wzajemnej odpowiedzialności prawnej i majątkowej.
W razie sporów majątkowych rozstający się konkubenci mogą dochodzić swoich praw na normalnej drodze cywilnoprawnej w oparciu o podpisane przez siebie wcześniej oświadczenie. W innej grupie państw (USA, Kanada, Australia, Wielka Brytania i większość pozostałych państw Unii Europejskiej) nie ma co prawda możliwości formalnego rejestrowania konkubinatu, ale istnieje możliwość dziedziczenia po konkubencie i dochodzenia od niego alimentów po przedstawieniu rzetelnych dowodów (świadków, dokumentów o wspólnym mieszkaniu, posiadaniu wspólnego konta bankowego itp.) W Australii udowodnienie istnienie takiego związku może być podstawą do uzyskania prawa stałego pobytu i ubiegania się o obywatelstwo.
Związek taki nazywa się "de facto married", w języku potocznym używa się zwrotu "de facto" lub "spouse". W Polsce, aktualnie, nie ma możliwości rejestrowania konkubinatów ani praktycznego dochodzenia praw spadkowych (chyba że z testamentu), alimentacyjnych dla konkubenta i jakichkolwiek innych z tytułu pozostawania w konkubinacie. Konkubenci jedynie są dla siebie osobami najbliższymi w rozumieniu prawa karnego, co rodzi pewne skutki w postępowaniu karnym (np. możliwość odmowy zeznań wobec konkubenta). Ograniczania wynikające z pozostawania w konkubinacie uniemożliwiają wspólne przysposobienie dziecka czy wspólne sprawowanie funkcji opiekuna.
Współwłasność majątkowa konkubentów może powstać na ogólnych zasadach prawa cywilnego. Przyjmuje się że podstawę roszczeń majątkowych stanowią wzajemne porozumienia, nazywane umowami konkubenckimi. W doktrynie podkreśla się, że zasadnicza różnica między umowami konkubenckimi a zwykłymi umowami majątkowymi wynika z założenia, że w sytuacji konkubinatu dochodzi do formowania się stosunków osobistych, podczas gdy w umowach majątkowych podstawowym założeniem jest osiągniecie celu gospodarczego. W myśl polskiego prawa człowiek może być albo połową małżeństwa, albo "singlem". Innej możliwości przepisy nie przewidują.
Według danych szacunkowych co najmniej 200 tys. polskich par prowadzi bez ślubu wspólne gospodarstwa domowe i tworzy faktyczne rodziny. Dzisiejsze przepisy w oczywisty sposób dyskryminują ludzi żyjących w konkubinacie. Konkubinat w oczywisty sposób kusi brakiem formalności i łatwością rozwiązania. Dobrze nam ze sobą? To żyjemy razem. Niedobrze? No to się rozstajemy. Bez absorbujących formalności przy rozwodzie, który w Polsce stał się kosztownym i bolesnym korowodem sądowym. Konkubenci nie dostają renty rodzinnej w przypadku zgonu partnera. Problemem jest też dziedziczenie. Wedle polskiego prawa spadkowego praktycznie nie można wydziedziczyć krewnych. Rodzina, dzieci, bratankowie, rodzeństwo może np. nie uznać prawa konkubenta do wspólnego domu, samochodu, mebli.
Konkubinat cichcem uznaje ustawa o najmie lokali mieszkaniowych, która zezwala na wynajęcie mieszkania komunalnego osobie bliskiej najemcy, która aż do jego śmierci mieszkała z nim razem. Konkubenci mogą razem brać kredyty. W większości banków można zaciągnąć kredyt wspólnie, nie tylko ze współmałżonkiem. Para może wziąć kredyt na mieszkanie hipoteczne na współwłasność. Ta możliwość nie obejmuje jednak kredytów na mieszkania spółdzielcze. Jeżeli do wszystkich formalnych względów dodamy moralne upokorzenia, za każdym razem, kiedy trzeba obnażać swoje prywatne życie przed byle urzędnikiem, wtedy dostrzegamy cały surrealizm życia w polskim konkubinacie.
Chociaż coraz więcej Polaków żyje na kocią łapę i coraz więcej z nas mówi, że nieważna jest płeć, lecz miłość, to jednak uważamy, że instytucja małżeństwa nie jest dla wszystkich. Większość Polaków uważa legalne związki homoseksualne za niedopuszczalne. Mamy wiec do czynienia z modą na tolerancję, ale podszytą hipokryzją. Od lat wiele lewica walczy walczy o prawa i przywileje dla tzw. związków partnerskich. Ideą tej walki, mniejsza o to, czy słuszną czy nie, jest zrównanie statusu społecznego związku nieformalnego z małżeństwem.
Debata na ten temat, często przeradza się w pyskówkę i ideologiczną agitację, głównie dlatego, że związki nieformalne utożsamiane są z przede wszystkim z parami homoseksualnymi. A to budzi kontrowersje. Skoro pojawił się projekt ustawy o rejestrowanie związków partnerskich nie tylko par heteroseksualnych, ale konkubinatów jednopłciowych, czy mówiąc krótko małżeństw homoseksualnych, to dlaczego nie wprowadzić od razu legalizacji prawa do tworzenia rejestrowanych związków wieloosobowych.?
Coraz częściej bowiem zdarza się, że osoby rozwiedzione, żyją nadal w jednym domu, wraz ze swoimi nowymi partnerami, dziećmi z pierwszego związku i dziećmi z nowych związków. Dlaczego więc nie ułatwić im życia? Przecież po to tworzymy państwo i prawo w nim obowiązujące, by nasze życie stawało się łatwiejsze i toczyło się według reguł, które nam odpowiadają. Usankcjonujmy więc ten stan, ale zaraz zapewne pojawi się pyskówka z obawy o obalenie monogamicznej normy. Ludzie są monogamistami. Ludzie powinni żyć w związkach monogamicznych.
Po pierwsze ? pojawia się moje pytanie: a skąd wiadomo, że są? A co, jeśli ktoś nie jest? Nie może być? Po drugie zaś ? a kto mówi o współżyciu w wieloosobowych związkach? Przecież w przywołanym przykładzie rozwiedzionego małżeństwa żyjącego z nowymi partnerami nie ma mowy o zbiorowych stosunkach seksualnych, wymienianiu się partnerami łóżkowymi, czy czymkolwiek takim. W sensie prawnym bowiem, małżeństwo to relacja bardziej ze sfery ekonomii niż seksualności. Ci ludzie mają żyć razem, wspólnie łożyć na mieszkanie i zarabiać na siebie nawzajem. Nikt nie sprawdza czy ze sobą współżyją i nie jest to warunek konieczny do istnienia małżeństwa.
Gdyby tak było, starzy ludzie, którzy już ze sobą nie współżyją albo cierpiący na zanik pociągu seksualnego ludzie musieliby obowiązkowo i przymusowo się rozwodzić. Małżeństwo to relacja ekonomiczna. Czemu więc zabronić usankcjonowania tego, że więcej niż dwie dorosłe osoby żyją razem w jednym mieszkaniu, czy domu? Nie ograniczajmy wolności wyboru współmieszkańców obywatelom. Niech prawo oddaje stan faktyczny. Małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety ma bardzo długą tradycję. Nie chodzi już nawet tylko o chrześcijańską wizję takiego związku, przecież starożytni także wiązali się w pary damsko-męskie. Istniała w Grecji instytucja erastensa i jego opiekuna.
Owszem, Grecy lubili zabawy z chłopcami a Greczynki czasem oddawały się uciechom cielesnym z kobietami. Co nie zmienia faktu, że usankcjonowaną formą istnienia w społeczeństwach starożytnych były tylko małżeństwa osób odmiennej płci. Jestem za wypracowaniem nowego modelu relacji osób homo. Nie koniecznie dwuosobowego, nie koniecznie ?aż śmierć nas nie opuści?, jestem zwolenniczką wolności obywateli i zostawienia im prawa do decydowania o tym z kim chcą kiedy sypiać i z kim chcą w jaki sposób dzielić mieszkanie i konto bankowe.
Prawo powinno dopasowywać się do rzeczywistości i ułatwiać nam życie. Decyzja, czy pozostać w związku formalnym, czy nie, powinna być dobrze przemyślana. Decydując się na wspólne życie z ?papierkiem? czy bez, trzeba przygotować się na wiele problemów oraz ponoszenie konsekwencji tego wyboru.
Zd24.pl, Magdalena Undro