Logo
Wydrukuj tę stronę

Dlaczego nie wracam do kochanej ojczyzny?

Dlaczego nie wracam do kochanej ojczyzny?

Dlaczego nie chcę wracać do Polski? Co jakiś czas nachodzi taka myśl, żeby wrócić do kraju. Jestem na tym dobrowolnym wygnaniu (nikt mnie nie zmuszał) prawie sześć lat. Co jakiś czas ktoś mi się pyta czy ja nie chciałbym się wrócić.

 

Ostatnio moja babcia mi się zapytała, na wieść, że przyjeżdżam na urlop do domu, czy przypadkiem nie zostanę. Ja na to babuleńce, że nie jestem w stanie, ot tak sobie wrócić kiedy mi dusza zapragnie. Mam tu przecież zobowiązania. Przede wszystkim praca, potem mieszkanie i tym podobne.

Zwłaszcza praca – nie mogę tak z dnia na dzień odejść z pracy choćbym chciał – przyzwoitość mi nie pozwala (opiekuję się przewlekle chorym). Powiedzmy sobie szczerze, jakbym zaplanował to na parę miesięcy wcześniej – to oczywiście mógłbym wrócić. Ale z dnia na dzień – choć staram się być spontaniczny – nie ma szans, najmniejszych. Załóżmy jednak, że zdecydowałbym się na powrót.

Zaplanowałbym wszystko. Zwinął swoje życie tutaj i wrócił. Nie musimy zakładać, żeby mi się to udało – w końcu dla chcącego nic trudnego. Więc dotarłem ze swoimi tobołami do Polski. Sama taka wyprawa to małe przedsięwzięcie logistyczne, tyle się tych rzeczy nazbierało. Sześć lat to sporo czasu, więc trzeba byłoby się ponownie odnajdować w polskiej teraźniejszości. Jestem w tyle dobrej sytuacji, że się całkiem (chyba) nieźle orientuje co się dzieje w polityce, jakie są nastroje gospodarcze itp., itd.

Więc nie powinno być dla mnie zaskoczeniem, że znalezienie pracy jest możliwe, ale wcale nie jest łatwe. Ze znajomych osób, które mieszkały w Anglii, a potem wróciły tylko jedna para sobie chwali. Im się udało – założyli swój interes i to całkiem spory – mają jakąś fabryczkę produkującą akumulatory do narzędzi elektrycznych. Ale pozostali raczej narzekają. Jeden z dobrych znajomych wrócił do Polski, po niepowodzeniach w Belfaście, do którego wyjechał ze znajomego mi Devonu. Wyjechał do stolicy Ulsteru i pracował przez całe 3 miesiące w jakimś hotelu, po czym został zwolniony w noc sylwestrową. Po nieudanym poszukiwaniu pracy tamże, wrócił do kraju, do Katowic. Potem przez bardzo długi czas szukał pracy.

Mówię bardzo długi – bo tutaj pracy szuka się miesiąc (pod warunkiem, że jest się trochę wymagającym i nie bierze się wszystkiego, co najgorsze). W Polsce nie mógł znaleźć niczego przez ponad rok. Nawet zaczął się dokształcać – zrobił jakąś podyplomówkę. Coś związanego z ekonomią, ale co dokładnie – nie pamiętam. Wydawało mi się to raczej dziwne, jak na kogoś, kto tak jak ja skończył politologię, ale w końcu się opłaciło. Kolega w końcu znalazł pracę w jakimś banku. Nie jest z niej zadowolony, ale przynajmniej pracuje. Płaca – co najmniej nie wystarczająca – ale nie on pierwszy pracuje za śmieszne pieniądze. Czymże jest 1500 złotych w Polsce, minus podatki.

Co z tego można mieć? Niewiele. Pracując w Anglii za najniższą stawkę (plus ewentualne napiwki) z pewnością miał lepiej. Teraz mieszka z rodzicami. Jakże to odmienne od tego co pamiętał z Anglii. Podam inny przykład. Bardzo bliska mi osoba. Wróciła do Polski po trzech latach pobytu na południu Anglii. Mieszkaliśmy razem, razem pracowaliśmy – nie powiem, żeby nam się przelewało, ale przynajmniej nam nie brakowało. Dało się coś odłożyć, bez specjalnego poświęcania się. Ona wróciła. Nawet nie długo szukała pracy – znalazła po kilku miesiącach (ale też nie była zdesperowana, żeby nie było). Miało być dobrze – firma ciekawa, praca również. Płaca – przynajmniej na początku całkiem dobrze. Niestety to była jedna z tych ofert, w której wynagrodzenie niekoniecznie jest równe włożonemu wysiłkowi pracy.

Słowem jedna z form prac, gdzie dostaje się wynagrodzenie za wyniki, bez żadnego minimum ani maksimum. Bez etatu. Ostrzegałem, że to może nie być tak różowo, że może się skończyć. I wykrakałem. Niestety miałem rację – z jednej strony zawinił ogólnoświatowy kryzys, a potem doszło jeszcze nasycenie rynku i niezbyt uczciwy szef. Skończyło się to, co dobre. Pracodawca owszem był dobry – zapewniał szkolenia, wyjazdy integracyjne, możliwość poznania ciekawych osób – ale co z tego, jeśli potem okazało się, że to wszystko jest do czasu gdy się ma wyniki.

Praca się skończyła. Zostało trochę długów. Potem znowu poszukiwania pracy i teraz jest lepiej. Udało jej się dostać pracę na etat, po kilku miesiącach pracy na śmieciowe umowy. Teraz nawet jest szansa, na to, żeby lepiej zarabiać. Ale to się jej udało po po długich i mrocznych chudych miesiącach, gdzie trzeba było się pilnować z każdą złotówką. I po wytężonej pracy, żeby dostać, to co ma teraz. Zobaczymy jak długo to potrwa, co przyniosą kolejne miesiące – na razie trend jest wzrastający. Oby tak dalej! Moja przyjaciółka mieszka z rodzicami i nie ma szans na swoje mieszkanie, nawet na takie wynajmowane (przynajmniej na razie). Tutaj (w Anglii) – szanse miała. Bilans dla niej, jest jeszcze nie rozstrzygnięty.

Zobaczymy co czas pokaże. Przytoczyłem trzy historię. Każda w zasadzie jest zakończona happy endem – w końcu każdy z nich ma pracę. Ale czy o to chodzi? Czy chodzi o to, żeby mieć jakąkolwiek pracę? Pierwszy z kolegów ma pracę odbiegających mile świetlne od tego czego się uczył i co chciał robić (on też pisał i miał większe sukcesy od autora tego bloga). Drugi ma pracę której nie cierpi.

Trzecia historia chyba ma najlepsze zakończenie. Ale to wszystko oni „osiągnęli” po całkiem sporym odstępie czasu od powrotu do Polski. Nie jestem pewien, czy mnie się tak długo się chce czekać na jakąś taką polską normalność. To czego nie przytoczyłem to historie osób, które wróciły do kraju. Niby na stałe. Ale polska rzeczywistość ich przerosła i wrócili – jeśli nie do Anglii to do jakiegoś innego kraju na obczyźnie. Takie historie też mam w zanadrzu. Powiem jedno – im dłużej jestem poza krajem tym mniej tęsknie i coraz mniej mnie ciągnie do powrotu....

 

 

Zd24.pl, Artur Pomper