PAP: Miał pan już czas, by usiąść i przeanalizować, co stało się w 2014 roku?

Stephane Antiga: Byłem przekonany o tym, że po mistrzostwach świata będę się nudzić. 22 września, czyli dzień po zwycięskim finale mundialu w katowickim Spodku, byłem bardzo zmęczony, ale i szczęśliwy. Gdy już pierwsze emocje i adrenalina opadły, pomyślałem sobie: "I co ja będę teraz robić?". Do tej pory po sezonie reprezentacyjnym, wracałem jako zawodnik do pracy w klubie. Teraz nie miałem żadnych obowiązków. Ale okazało się, że ani przez chwilę nie mogłem odetchnąć. Wszystko dzieje się w szalonym tempie.

To czym się pan teraz zajmuje?

Próbuję oglądać jak najwięcej meczów PlusLigi na żywo. Jak się nie uda być w hali, to śledzę przed telewizorem. Uczestniczę w różnych konferencjach, dzielę się swoją wiedzą, pomysłem na siatkówkę. Staramy się ze sztabem jeszcze poprawić nasze statystyki. Wprowadzać do analiz nowe elementy.

Stał się pan rozpoznawalny na ulicy? Wiele ludzi pana zaczepia?

Tak. Z jednej strony to lubię, ale ja wolę sukces niż popularność. Jedno z drugim jest jednak połączone i wiem, że tego nie uniknę. To miłe, jak kibice przychodzą, proszą mnie o autograf, wspólne zdjęcie, ale czasami po prostu nie mam na to czasu czy ochoty. I jak mam im to powiedzieć? Jestem jednak szczęśliwy, że dostałem od życia możliwość bycia trenerem reprezentacji Polski.

Coś przeszkadza panu w popularności?

Nie, chyba nie. Tak wiele ludzi dziękuje mi za emocje, jakie dzięki nam przeżyli, że nie mogę narzekać. To bardzo miłe. Najtrudniej było to wszystko zrozumieć moim dzieciom. Nagle do ich taty na ulicy podchodzą obcy ludzie i proszą o wspólne zdjęcie. Nie mogły zrozumieć, że teraz jestem znaną osobą.

Obejrzał pan już na spokojnie finał mistrzostw świata, w którym Polska pokonała Brazylię 3:1?

Nie i to wcale nie dlatego, że nie miałem czasu. Na razie nie chcę. Te emocje we mnie są nadal bardzo żywe. Przeżywam to cały czas. Widzę w głowie najważniejsze chwile. Oczywiście przyjdzie taki moment, w którym usiądę i będę musiał ten mecz obejrzeć. Chcę go przeanalizować, zobaczyć, co można było zrobić lepiej.

Patrząc wstecz, jaki był dla pana najtrudniejszy moment w tym roku?

Zdecydowanie czas selekcji. Wiedziałem, że każdy chce znaleźć się w "14" na mundial. Na każdym treningu widziałem zaangażowanie i pracę. A potem musiałem któregoś z tych chłopaków obedrzeć z marzeń. Ten moment, kiedy dowiadują się, że nie zostaną z nami, jest dla nich bardzo trudny, ale tak samo dla mnie. Nie było tak, że skreślałem kogoś, bo tak chciałem. To były godziny analiz. Musiałem być w stu procentach przekonany do swojej decyzji. Nie chciałem nikogo skrzywdzić, a jednocześnie wiedziałem, że muszę podjąć decyzje najlepsze dla drużyny.

Mówi pan o Bartoszu Kurku?

O nim też, ale mówię ogólnie o selekcji.

Najpiękniejszy moment to 21 września i wygrany finał mistrzostw świata?

Skąd pani wiedziała? Tak, to zdecydowanie najlepszy moment. Teraz jak o tym myślę, to traktuję to jako super przygodę. Miałem wokół siebie wspaniały sztab ludzi, stworzyliśmy super grupę, która zasłużyła na ten wynik.

Z perspektywy czasu zmieniłby pan coś w tym mijającym roku?

Myślę, że wypełniliśmy nasze zadanie i cel został osiągnięty. Na pewno praca układała nam się bardzo dobrze i zrodził się z tego sukces. Czy bym coś zmienił? Nie. Chyba nie, ale na pewno w przyszłym roku inaczej będziemy się przygotowywać do sezonu. Każdy rok jest inny, stoją inne wyzwania przed nami. Musimy też z Philippem Blainem wpaść na coś nowego. Poza tym będziemy tworzyć całkowicie nową grupę - inni zawodnicy, charaktery, możliwości. To wszystko trzeba dopasować do siebie, by później na końcu był sukces. Nie można powielać wszystkiego, nawet, jeśli zdało egzamin.

Powstanie całkowicie nowa drużyna?

Wydaje mi się, że tak. Będzie inny styl gry, filozofia na boisku, charaktery zawodników. Chyba jednak w minionym sezonie znalazłem "złoty środek", więc mam nadzieję, że uda się również teraz. Najważniejsze, by stworzyć dobrze zgraną drużynę.

Rok 2015 zapowiada się na trudniejszy niż ten, co za nami. Nie tylko ze względu na to, że dźwigać będziecie na szyi złoto mistrzostw świata, ale i imprez o stawkę jest więcej.

Wiem, że oczekiwania są olbrzymie, ale i tak bym tego medalu za nic nie oddał. Doskonale zdaję sobie sprawę, że czeka nas bardzo trudny rok i mogę mieć tylko nadzieję, że nikt nie zgubił ochoty na pracę, bo ta będzie najważniejsza. Każdy musi pamiętać, że kluczem do zwycięstwa jest bardzo ciężka praca.

W maju Liga Światowa, w czerwcu Igrzyska Europejskie w Baku, we wrześniu Puchar Świata w Japonii, a w październiku mistrzostwa Europy we Włoszech i Bułgarii... Jak to wszystko pogodzić?

Szczerze? Nie wiem. Ciągle rozmawiam z Philippem Blainem jak to wszystko "ugryźć". W Igrzyskach Europejskich jest do zdobycia bardzo dużo punktów do rankingu. To dałoby nam lepszą pozycję wyjściową w turniejach kwalifikacyjnych do igrzysk w Rio de Janeiro, jeśli nie udałoby nam się zakwalifikować z Pucharu Świata. Z drugiej strony w Baku jest bardzo dużo meczów do rozegrania. To może być wyczerpujące. Dlatego jeszcze nie wiemy, jak do tego podejdziemy.

A która z tych imprez będzie najważniejsza?

To nie jest tylko moja decyzja, ale i związku oraz ministerstwa. Ale chyba Puchar Świata. Możemy wywalczyć już w 2015 roku miejsce w igrzyskach, a to jest najważniejsze. Nie ma jednak cudów. Jeśli dobrze wypadniemy w Japonii, bardzo trudno będzie o medal w ME.

Ma pan już ułożony plan działania?

I tak, i nie. Zmienialiśmy go już chyba z 10 razy. Bardzo trudno coś zaplanować; nawet nie wiemy, kiedy poszczególni zawodnicy skończą rozgrywki ligowe, a każdy będzie musiał przecież odpocząć. To też jest bardzo ważne.

Liga Światowa będzie etapem przygotowań do jesiennej kampanii?

Jest taka możliwość. Zastanawiam się też, czy najważniejsi zawodnicy nie dostaną wtedy wolnego, ale ostateczne decyzje jeszcze nie zapadły. Chcę, by każdy siatkarz miał indywidualny program przygotowań. Trochę jak w minionym roku.


Rozmawiała: Marta Pietrewicz

źródło: PAP